» Recenzje » Tom Clancy's Rainbow Six: Vegas 2

Tom Clancy's Rainbow Six: Vegas 2


wersja do druku

Złamana Tęcza

Redakcja: Joanna 'Ysabell' Filipczak

Tom Clancy's Rainbow Six: Vegas 2
Lubię gry strategiczne. Nie przepadam za to za strzelankami. Nic więc dziwnego, że do hybrydy tych dwóch gatunków podchodzę z mieszanymi uczuciami. Nie znoszę, gdy efekciarstwo i akcja biorą górę nad taktyką. Lubię za to wierność realiom, długie szykowanie się do pojedynczej akcji i dobrą fabułę. W różnych proporcjach potrzeby te zaspokajały serie Rainbow Six i SWAT. Jak widać – poligamia w świecie gier komputerowych jest absolutnie wskazana.

Pierwsze trzy części serii R6 przypadły mi do gustu ze względu na trzymającą w napięciu fabułę i rozbudowane (taktycznie) zadania. Każda z misji zaczynała się od szczegółowej odprawy, wyjaśniającej genezę incydentu, przewidywaną siłę przeciwników i zadania stojące przez jednostką gracza. Na podstawie tych danych, należało ustalić składy i wyposażenie poszczególnych zespołów szturmowych, kreśląc jednocześnie plany ataku na mapach obiektu. Realizacja planu była ostatnim etapem misji. Największym mankamentem było niskie SI towarzyszy. Największą zaletami – duża różnorodność zadań i dobra fabuła. W ten sposób powstały trzy części gry (plus kilka dodatków).

W 2006 roku Ubisoft postanowiło zdyskontować popularność serii wydając grę Tom Clancy's Rainbow Six: Vegas. Element planowania został wycięty, szczegółowe odprawy – również. Zamiast tego dodano sporo fajerwerków (grafika, zjazdy na linach) i obniżono poziom trudności. Nic dziwnego, że gra odniosła duży sukces.

Nic dziwnego, że mi się nie podobała. Posucha w podgatunku strzelanek taktycznych skusiła mnie jednak do sięgnięcia po drugą część gry. Zobaczmy, czy było warto…


Tęcza, sześć?


Gracz wciela się w rolę dowódcy międzynarodowego zespołu antyterrorystycznego "Tęcza". Zespół – to dużo powiedziane – albowiem pod rozkazy gracza przekazano dwóch ludzi. "Tęcza" ma za zadanie przechwycić bombę chemiczną zanim zostanie ona zdetonowana w Las Vegas. Najnowsza przygoda "Tęczy" nie ma zbyt wiele wspólnego z poprzednimi – z pierwszych R6 pozostały tylko nazwiska niektórych podkomendnych.

Bądźmy szczerzy – fabuła nie powala. W skrócie: Zły Latynos ucieka z jednego budynku do drugiego, "Tęcza" biega za nim – kasując jego licznych pomagierów. Historia jest jedynie pretekstem do odwiedzania kolejnych kasyn, centrów sportowych i innych obiektów. Na domiar złego – fabuła ma momentami straszliwe dziury. Brak odpraw lub szczegółowych danych wywiadowczych – mający zwiększyć dynamikę akcji – sprawia, że ciężko mi było wczuć się w rolę dowódcy AT. Trudno jest bowiem podchodzić na poważnie do gry, w której zabitych terrorystów liczy się na setki.


Czerwony sztorm


Tom Clancy's Rainbow Six: Vegas 2 to strzelanka, udająca grę taktyczną. Na pierwszy rzut oka jest fajnie – można wydawać rozkazy, a podkomendni sprawnie sobie radzą z ich realizacją. Można kryć się za jakimiś obiektami, można też wybierać pomiędzy infiltracją a szturmem.

Wszystkie te elementy niestety dość szybko bledną w obliczu absurdalnie dużej ilości wrogów i liniowości poziomów. Przeciwnicy – pominąwszy krycie się za osłonami – zachowują się głupio. Zamiast zabijać zakładników lub zasłaniać się nimi, podejmują za nami wymianę ognia. Chwilami gra przypomina Operation Flashpoint – przeciwnik ma kamizelki kuloodporne, maski gazowe, ciężką broń maszynową (M2 Browning), granaty odłamkowe i ładunki C4. Jeśli dodamy do tego, że przeciwnicy mają chwilami absurdalną przewagę liczebną (rekord: 65 zabitych terrorystów w trakcie jednej misji) – "Tęcza" mogłaby mieć kłopoty. Chwilami gra ociera się o absurd, bo taka ilość wrogów nadaje się raczej dla lotnictwa czy sił pancernych Gwardii Narodowej niż dla trzech tęczowych ludków.

Na szczęście – chłopaki są twarde – po wzięciu "kulki na klatę" obraz na chwilę traci im na ostrości. Wystarczy jednak schować się za węgłem i chwilę odsapnąć, aby móc znowu działać. W wypadku cięższego postrzału, wystarczy zastrzyk z jakiegoś paskudztwa (Mutagenu!?) – aby ranny towarzysz podniósł się i walczył dalej.

Niektóre problemy z przeciwnikami można rozwiązać na kilka sposobów (np. wejść oknem lub drzwiami), jednak nie sposób np. zmienić kierunku szturmu na inny niż założyli autorzy gry. Gra biegnie liniowo i w dużej mierze opiera się na skryptach. Niestety – w porównaniu ze starymi R6 i SWAT 4 to duży krok wstecz.

Aby było zabawniej – autorzy zamieścili w grze system "osiągnięć". I tak – aby móc obsługiwać Steyr-AUG trzeba najpierw trafić odpowiednio dużą liczbę przeciwników. Gracz może zdobywać rozmaite trofea, odblokowując dostęp do kolejnych gadżetów. Można też zmieniać wizerunek swojego komandosa na bardziej absurdalny (np. odblokowując skórzane spodnie i hawajską koszulę). Może innych graczy to kręci – ja bym jednak wolał dawkę solidnej taktyki zamiast skrzyżowania strzelanki i Simsów.


Czas patriotów


Sterowanie jest dość wygodne, pomimo dużej liczby klawiszy. Dodatkowo pierwsza misja pełni rolę samouczka, wyjaśniając krok po kroku kolejne manewry operatorów "Tęczy". Do zapisu gry użyto systemu punktów kluczowych, po przekroczeniu których gra się sama zapisuje. Na nieszczęście "savepointy" są często źle rozmieszczone i gracz skazany jest na oglądanie tych samych animacji wiele razy.

Muszę przyznać, że duża różnorodność działań postaci zrobiła na mnie wrażenie– zjazdy na linach, wyważania drzwi, krycie się – wszystkie te elementy są dobrze dopracowane i bardzo widowiskowe. Niestety – chwilami efekciarstwo bierze górę nad zdrowym rozsądkiem (obsługa M249 jedną ręką, strzelanie "w ciemno" zza rogu do pomieszczenia z zakładnikami).

Gra nie jest specjalnie trudna – na normalnym poziomie przejście jednego etapu trwa około osiemdziesięciu minut. Całość rozgrywki nie zajmuje dłużej niż 40 godzin. Po ukończeniu całości nie miałem ochoty do niej wracać. Nowe gadżety nie były dla mnie wystarczającą zachętą, aby rozgrywać te same liniowe poziomy od nowa. Sposobem na to może być rozgrywka wieloosobowa, dla której przygotowano kilka trybów (kooperacja, deathmatch) – niestety nie miałem czasu na rozgryzanie jej tajników.

Grafika zastosowana w grze jest dobra – poziomy są rozległe i różnorodne. Animacja postaci jest realistyczna, podobnie jak detale dotyczące broni i sprzętu. Niestety – ładne efekty łączą się z dużymi wymaganiami sprzętowymi, niekiedy gra potrafi się paskudnie zacinać. Czasy ładowania poszczególnych poziomów również nie należą do najkrótszych.


Kardynał z Kremla


Mam problem z ostateczną oceną Tom Clancy's Rainbow Six: Vegas 2. Z jednej strony dobra grafika i świetne efekty przypominające film (np. Twierdzę). Z drugiej – szczątkowa fabuła i duża dawka nielogiczności. Nie da się ukryć, że elementy strzelane przeważają nad taktycznymi.

Pominąwszy nazwę – gra nie ma zbyt wiele wspólnego ze swoimi poprzednikami. Co ciekawe – pomimo dużej liczby przeciwników, nie odczuwałem emocji porównywalnych z grą w SWAT4. Może jestem za stary? A może strzelanina jest mniej emocjonująca niż szturm?

Reasumując. Myślę, że gra może przypaść do gustu osobom nie znającym starych serii ani nie przywiązującym zbyt dużej uwagi do fabuły i realizmu gry. Jeżeli szukacie efektownej strzelanki, pozbawionej prawie zupełnie głębi taktycznej, – to Tom Clancy's Rainbow Six: Vegas 2 może Wam przypaść do gustu. Jeżeli zaś szukacie (w miarę realistycznej) symulacji operacji (około)AT – zostańcie przy SWAT.

Grafiki pochodzą ze strony dystrybutora gry.
Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę


Ocena: 4 / 6

Komentarze


Jeszcze nikt nie dodał komentarza.

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.