Painkiller: Resurrection
Painkiller to jedna z ciekawszych polskich gier – oferuje bezmyślną, pełną akcji rozgrywkę, polegającą na eksterminacji setek wrogów przy użyciu różnorodnych narzędzi wyrafinowanego mordu. Ponadto ciekawy, dość mroczny klimat, ładną grafikę, a przede wszystkim – hektolitry krwi i radości, płynących z patroszenia potworów.
Gra doczekała się dwóch dodatków: Battle out of Hell oraz Overdose. O ile pierwszy był świetnym rozwinięciem idei wersji podstawowej (nowe poziomy, potwory, bossowie, bronie i, nade wszystko, psychodeliczny klimat), to już drugi był tylko wyjątkowo kiepskim przerostem formy nad treścią.
Tym bardziej byłem ciekaw, jaki będzie trzeci z kolei dodatek. Screeny, które mogłem obejrzeć na długo przed premierą, zapowiadały poprawę, nienajświeższej już, grafiki. Zmroziła mnie natomiast informacja, że produkcją gry zajmie się nie profesjonalne studio, a na wpół amatorska grupa Homegrown Games. Kiedy pudełko z grą trafiło w me ręce, wiedza o tym, jak bardzo chałupniczo gra została stworzona, uderzyła we mnie niczym pieszczoch na koncercie black metalowym. Bez kozery na każdym ekranie ładowania widnieje napis: „fan made project”. A to był dopiero początek mojej, nomen omen, przeprawy przez piekło.
Historia w Painkillerze nigdy nie odgrywała zbyt ważnej roli – była tylko pretekstem do kolejnych rzezi. Tutaj jednak twórcy pokusili się o napisanie skomplikowanego i zagmatwanego, niczym serial Klan, scenariusza. Naszym komputerowym alter ego jest Dziki Bill Sherman (miejsce numer jeden na mojej osobistej liście najgorszych nazw postaci z gier), płatny morderca, działający na usługach tych, którzy dadzą więcej. Podczas ostatniej roboty przed emeryturą (jakże oryginalne!) dochodzi jednak do wypadku – giną nie tylko osoby przeznaczone do ekspresowej podróży na asfodelowe łąki, ale też niewinni ludzie, których w ostatniej chwili nasz Bill próbuje bohatersko obronić i... sam ginie. Jak łatwo się domyśleć, trafia do czyśćca, gdzie przyjdzie mu walczyć z piekielnymi zastępami. Wspierać go zaś będzie pewna anielica (o niesamowicie flegmatycznym i irytującym głosie). Urywanie głów kolejnym zastępom demonów ma być drogą Billa do odkupienia.
Fabuła gry oferuje niesamowite i ekscytujące, niczym łupanie orzechów zwroty akcji, które są dla gracza przewidywalne bardziej, niż los Lucyfera w Księdze Objawień. Co do tego ostatniego – spotkamy na swej drodze dosłownie setki jego pupili. Przy użyciu broni palnej i różnorodnych narzędzi niosących możliwie bolesną śmierć (oręż ten sam, co wcześniej – kręcące się ostrza zwane painkillerem, shotgun, minigun z wyrzutnią rakiet, kołkownica itd.). Rozgrywka polega na monotonnym parciu przed siebie i likwidowaniu ciągle tych samych, mało ciekawych przeciwników (niewiele jest nowych modeli potworów – większość pochodzi ze starszych Painkillerów), fabułę natomiast poznajemy w trakcie przerywników firmowych w formie komiksu. Ten jest rysowany bardzo słabą kreską, a osoby czytające kwestie postaci przywodzą mi na myśl moje przygody w gimnazjalnym teatrze.
Sama postać Billa jest niesamowicie irytująca. Ten zarozumiały, pseudoironiczny macho jest jednym z najbardziej antypatycznych bohaterów, z jakimi miałem kontakt w grach i nie tylko. W dodatku jego napuszone komentarze ciągle się powtarzają podczas gry („i nie waż się zmartwychwstawać” - słyszane po raz setny sprawia, że mam ochotę zastosować kołkownicę na samym sobie), wypowiadane są zawsze sztucznie patetycznym tonem i z charakterystyczną chrypką, kojarzącą się z naszymi przyjaciółmi ze wschodu. Moim „numero uno” jest tekst: "ale Bóg nie chciał słuchać". Brawo dla scenarzysty.
Nie postać bohatera jest jednak najgorszym elementem gry, a same poziomy. Nie chodzi nawet o ich monotematyczność (wszystkie motywy widzieliśmy w poprzednich Painkillerach) – dużo bardziej boli nieprzemyślana budowa etapów. W rezultacie błąkamy się często po jakichś chaszczach, zamiast bezstresowo biec przed siebie z niestygnącym shotgunem. O ile sama grafika uległa poprawie (ładniejsza woda, dodatkowe efekty świetlne itd.), to rzuca się w oczy pewien brak wyobraźni twórców – poziomy są mało urozmaicone i raczej nudne. Ponadto często natkniemy się na błędy nie do przebycia, takie jak: brak tekstur (przez co spadamy w otchłań i giniemy), niedziałający skrypt, zablokowane gdzieś potwory itd. Najbardziej jednak irytuje to, że często nie mamy pojęcia, gdzie powinniśmy iść i biegamy po całej mapie, szukając dalszego przejścia. Zwykle okazuje się wówczas, że nie zadziałał jakiś skrypt i drzwi do dalszej części lokacji się nie otworzyły. Ale to nie problem – w grze jest błąd, który pozwala nam chodzić po niemal pionowych ścianach – wystarczy skakać z odpowiednią częstotliwością. Wielokrotnie przechodziłem dalej tylko dzięki tej sztuczce.
Potwory, które staną nam na drodze, są po prostu nudne – prawie wszystkie już widzieliśmy. Dodatkowo wrzucono do gry sporo minibossów, na których co chwilę się natykamy – starcie z nimi nie budzi żadnych emocji (w końcu za zakrętem poćwiartowaliśmy dziesięciu takich samych), podobnie, jak pojedynki z prawdziwymi, dużymi bossami. Ci są po prostu większymi kopiami bestii, które już zabiliśmy. Jeżeli torturą w prawdziwym piekle jest nuda, to twórcom udało się ją idealnie uchwycić.
Jest jednak dużo gorszy wróg graczy – błędy. Poza wspomnianymi już znikającymi teksturami, przyjdzie nam się zmierzyć z zablokowaniem Billa między deskami w podłodze, wrogiem zatopionym w ścianie (który do nas strzela i rani, ale my mu nic nie zrobimy), problemami z grawitacją (czułem się jak astronauta), czy dziwnymi wynaturzeniami grafiki. Wymieniać można by bardzo długo, ale po co – wystarczy, jeżeli napiszę, że Painkiller: Resurrection jest pierwszą grą, którą dostałem do recenzji, a jej nie ukończyłem. Uniemożliwił mi to właśnie błąd. W ten też sposób moje męki zostały skrócone.
Zaskakujące jest to, że warstwa muzyczna stoi na dużo wyższym poziomie, niż cała reszta produkcji. Metalowe riffy, ambientowe sample i klimatyczne, elektroniczne wstawki tworzą naprawdę fajną atmosferę. Należy tu szczególnie pochwalić Jana Duska, któremu udało się skomponować całkiem niezły soundtrack. Śmiem wręcz twierdzić, że muzyka jest tu dużo lepsza, niż w oryginalnym Painkillerze – co jednak, nie oszukujmy się, nie jest specjalnie trudne.
I właśnie przez muzykę gra nie dostąpi zaszczytu otrzymania legendarnej „jedynki” w ocenie końcowej. Idealną notą dla tej produkcji jest zaś równie nobilitująca, ale nieco mniej kultowa, „dwója plus”.
Plusy:
Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę
Gra doczekała się dwóch dodatków: Battle out of Hell oraz Overdose. O ile pierwszy był świetnym rozwinięciem idei wersji podstawowej (nowe poziomy, potwory, bossowie, bronie i, nade wszystko, psychodeliczny klimat), to już drugi był tylko wyjątkowo kiepskim przerostem formy nad treścią.
Tym bardziej byłem ciekaw, jaki będzie trzeci z kolei dodatek. Screeny, które mogłem obejrzeć na długo przed premierą, zapowiadały poprawę, nienajświeższej już, grafiki. Zmroziła mnie natomiast informacja, że produkcją gry zajmie się nie profesjonalne studio, a na wpół amatorska grupa Homegrown Games. Kiedy pudełko z grą trafiło w me ręce, wiedza o tym, jak bardzo chałupniczo gra została stworzona, uderzyła we mnie niczym pieszczoch na koncercie black metalowym. Bez kozery na każdym ekranie ładowania widnieje napis: „fan made project”. A to był dopiero początek mojej, nomen omen, przeprawy przez piekło.
Boska komedia
Fabuła gry oferuje niesamowite i ekscytujące, niczym łupanie orzechów zwroty akcji, które są dla gracza przewidywalne bardziej, niż los Lucyfera w Księdze Objawień. Co do tego ostatniego – spotkamy na swej drodze dosłownie setki jego pupili. Przy użyciu broni palnej i różnorodnych narzędzi niosących możliwie bolesną śmierć (oręż ten sam, co wcześniej – kręcące się ostrza zwane painkillerem, shotgun, minigun z wyrzutnią rakiet, kołkownica itd.). Rozgrywka polega na monotonnym parciu przed siebie i likwidowaniu ciągle tych samych, mało ciekawych przeciwników (niewiele jest nowych modeli potworów – większość pochodzi ze starszych Painkillerów), fabułę natomiast poznajemy w trakcie przerywników firmowych w formie komiksu. Ten jest rysowany bardzo słabą kreską, a osoby czytające kwestie postaci przywodzą mi na myśl moje przygody w gimnazjalnym teatrze.
Piekło
Nie postać bohatera jest jednak najgorszym elementem gry, a same poziomy. Nie chodzi nawet o ich monotematyczność (wszystkie motywy widzieliśmy w poprzednich Painkillerach) – dużo bardziej boli nieprzemyślana budowa etapów. W rezultacie błąkamy się często po jakichś chaszczach, zamiast bezstresowo biec przed siebie z niestygnącym shotgunem. O ile sama grafika uległa poprawie (ładniejsza woda, dodatkowe efekty świetlne itd.), to rzuca się w oczy pewien brak wyobraźni twórców – poziomy są mało urozmaicone i raczej nudne. Ponadto często natkniemy się na błędy nie do przebycia, takie jak: brak tekstur (przez co spadamy w otchłań i giniemy), niedziałający skrypt, zablokowane gdzieś potwory itd. Najbardziej jednak irytuje to, że często nie mamy pojęcia, gdzie powinniśmy iść i biegamy po całej mapie, szukając dalszego przejścia. Zwykle okazuje się wówczas, że nie zadziałał jakiś skrypt i drzwi do dalszej części lokacji się nie otworzyły. Ale to nie problem – w grze jest błąd, który pozwala nam chodzić po niemal pionowych ścianach – wystarczy skakać z odpowiednią częstotliwością. Wielokrotnie przechodziłem dalej tylko dzięki tej sztuczce.
Czyściec
Niebo (?)
I właśnie przez muzykę gra nie dostąpi zaszczytu otrzymania legendarnej „jedynki” w ocenie końcowej. Idealną notą dla tej produkcji jest zaś równie nobilitująca, ale nieco mniej kultowa, „dwója plus”.
Plusy:
- muzyka
- rozwałka
- brutalna rozgrywka
- budowa poziomów
- błędy
- główny bohater
- fabuła
- głosy postaci
- wrogowie
- nuda
- mało nowości
- w zasadzie wszystko
Oto zwiastun gry:
Mają na liście życzeń: 0
Mają w kolekcji: 0
Obecnie grają: 0
Dodaj do swojej listy:
lista życzeń
kolekcja
obecnie gram
Mają w kolekcji: 0
Obecnie grają: 0
Dodaj do swojej listy:
lista życzeń
kolekcja
obecnie gram
Tytuł: Painkiller: Resurrection
Producent: Homegrown Games
Wydawca: JoWood
Dystrybutor polski: CD Projekt
Data premiery (świat): 27 października 2009
Data premiery (Polska): 27 listopada 2009
Wymagania sprzętowe: Core 2 Duo 2.4 GHz, 2 GB RAM, karta grafiki 256 MB (GeForce 7800 lub lepsza), 6 GB HDD, Windows XP/Vista/7
Strona WWW: www.painkillerresurrection.com
Platformy: PC
Sugerowana cena wydawcy: 59,90 zł
Producent: Homegrown Games
Wydawca: JoWood
Dystrybutor polski: CD Projekt
Data premiery (świat): 27 października 2009
Data premiery (Polska): 27 listopada 2009
Wymagania sprzętowe: Core 2 Duo 2.4 GHz, 2 GB RAM, karta grafiki 256 MB (GeForce 7800 lub lepsza), 6 GB HDD, Windows XP/Vista/7
Strona WWW: www.painkillerresurrection.com
Platformy: PC
Sugerowana cena wydawcy: 59,90 zł
Tagi:
Painkiller: Resurrection | Painkiller