» Recenzje » Call of Juarez: Więzy Krwi

Call of Juarez: Więzy Krwi


wersja do druku
Redakcja: 27383

Call of Juarez: Więzy Krwi
Przemysł gier komputerowych w naszym kraju rozwija się, co bardzo cieszy. Był niezły Painkiller, był głośny Wiedźmin, był Chrome, był w końcu Call of Juarez. Tym razem kolej na jego kontynuację, polską megaprodukcję, czyli Call of Juarez: Więzy Krwi. Powracamy zatem na Dziki Zachód by ponownie spotkać się nie tylko z Ray’em McCall, lecz również jego braćmi: Thomasem i Williamem.


Instalacja


Pudełko z grą jest bardzo estetyczne. Co mnie pozytywnie zaskoczyło, nawet wnętrze obwoluty jest polakierowane i znajduje się tam logo gry. Drugi plus dystrybutor zyskał u mnie, dokładając drugą płytę ze ścieżką dźwiękową do zwykłej edycji, nie tylko kolekcjonerskiej. Instalacja była szybka i bezproblemowa, program nie wymagał nawet podania numeru seryjnego, który potrzebny jest dopiero, gdy chcemy rozpocząć rozgrywkę w trybie dla wielu graczy.


Pomóż mi, bracie


Jak sugeruje sam tytuł, fabuła Call of Juarez: Więzy Krwi toczy się wokół relacji braci McCall. Akcja rozpoczyna się w Georgii, podczas wojny secesyjnej, w której Ray i Thomas walczą po stronie Konfederacji. Na początku wcielamy się w postać Ray'a, który wbrew rozkazom dowódców decyduje się ruszyć z odsieczą swojemu bratu. Gdy się spotykają, decydują się na dezercję, aby ratować rodzinną posiadłość. Już po drodze napotykają żołnierzy Unii, lecz szokiem dla nich jest widok domu rodzinnego, obecnie opanowanego przez wojska Północy. Po brawurowej akcji bohaterowie odnajdują Williama przy łożu zmarłej matki. Bracia decydują się na wspólną ucieczkę, gdyż są świadomi, że za dezercję grozi im śmierć.
Nie zdradzę większej ilości szczegółów, gdyż akcja obfituje w wiele zwrotów akcji, a nie chciałbym nikomu zepsuć przyjemności z gry. A jest to rozrywka najwyższych lotów, ponieważ fabuła została poprowadzona po mistrzowsku. Z drugiej strony, twórcy strzelili sobie w stopę, robiąc prequel – osoby, które miały do czynienia z pierwszą częścią gry, czyli wydarzeniami następującymi po Więzach Krwi, po prostu znają zakończenie tej gry.

Podczas gry będziemy mieli okazję ostrzeliwać się z dyliżansu jadąc przez środek miasta czy uciekać łódką przed Indianami. Oprócz tego, co kilka misji, dostaniemy nieco czasu wolnego, który możemy wykorzystać robiąc zakupy w sklepie z bronią lub podejmując się zadań pobocznych. Pełna swoboda dokonywania decyzji. Teren, na którym wówczas działamy, jest niesamowicie rozległy. Również podczas głównych misji możemy stosować ulubione metody. Dobrym przykładem będzie misja w okolicach wioski Indian: mamy możliwość dyskretnego przemknięcia bokiem, pozostawiając jednak za swoimi plecami wielu przeciwników, lub, chowając się za skałami i drzewami, kolejno wybić cały obóz. Chociaż gra zapewnia niemal ciągłą zabawę, jest niemiłosiernie krótka. Ukończenie głównego trybu fabularnego oraz wszystkich dostępnych zadań pobocznych zajęło mi dokładnie 8 godzin i 11 minut (po przejściu gry dostajemy dość szczegółowe podsumowanie). To zdecydowanie za mało. Oczywiście, po zakończeniu gry możemy przejść ją jeszcze raz, by odkryć pominięte przez nas sekrety, jednak po zapoznaniu się z całą fabułą nie bawi to zbytnio.
Atutem gry są z całą pewnością bohaterowie. Postacie sprawiają wrażenie bardzo prawdziwych, mają własne cele i pragnienia, a głębi dodają im możliwe do odkrycia w trakcie gry wspomnienia. I nie dotyczy to tylko głównych bohaterów, ale nawet charakterów epizodycznych. Co więcej, nie występuje również prosty podział na dobrych i złych. Za kreację bohaterów twórcom należy się ogromny plus, podobnie jak za poczucie humoru. Ray jest postacią bardzo charyzmatyczną, bez skrępowania rzuca zgryźliwe komentarze i ironiczne uwagi. Podczas strzelanin bracia obrzucają się zabawnymi, dość wulgarnymi złośliwościami. Z drugiej strony widać, że Thomas jest w cieniu starszego brata. Sprawia wrażenie zagubionego i chwilami naśladuje go nieco na siłę. Ponadto czasami zachowuje się nieco sztucznie, jakby bez emocji. Niemniej, najbardziej interesującą postacią jest William. Widać targające nim wątpliwości i chęć nawrócenia braci na dobrą drogę. Pozostałe postacie, które możemy napotkać w trakcie gry są równie ciekawe, niczym wyciągnięte z dobrej klasy westernów.


Bardzo Dziki Zachód


Przed każdym zadaniem decydujemy się, czy chcemy wcielić się w Ray'a czy Thomasa, wyjątek od tego stanowią tylko pierwsze dwie misje, w których zapoznajemy się z umiejętnościami każdego z nich oraz jedno z późniejszych zadań. Wybór postaci ma spory wpływ na rozgrywkę, gdyż każda z nich ma inne umiejętności i korzysta z innego ekwipunku. Potężnie zbudowany Ray jest zabójczy w walce na krótkich dystansach, perfekcyjnie posługuje się dwoma rewolwerami, potrafi używać dynamitu oraz jest bardziej odporny na obrażenia. Z kolei Thomas jest o wiele bardziej zwinny – potrafi wspinać się przy użyciu lassa oraz wciągnąć starszego brata na wyżej położone miejsca. Jego ulubioną bronią jest strzelba, jednak sprawnie posługuje się łukiem czy nożami. Z tymi ostatnimi związany jest jeden z moich ulubionych momentów w grze, tuż na początku rozgrywki. Mianowicie bracia zostają otoczeni w polu kukurydzy przez żołnierzy Unii oraz trawiący pole ogień. Jako Thomas po cichutku, kucając, zakradamy się za przeciwników i eliminujemy ich za pomocą noży. W Call of Juarez: Więzy Krwi mamy do czynienia z klasycznym dla FPS-ów sterowaniem, czyli klawisze WSAD + myszka. Na uwagę zasługuje jednak menu wyboru broni, które aktywujemy środkowym guzikiem myszy. Mamy tam przegląd niesionego przez naszego bohatera uzbrojenia i ekwipunku, wraz ze statystykami. Druga ciekawostka, związana głównie z postacią Ray'a, to możliwość używania dwóch broni jednocześnie, w różnych kombinacjach: może zatem być to na przykład szybkostrzelny rewolwer i dynamit lub też dwa potężne pistolety. Wtedy odpowiednio lewy i prawy przycisk myszy odpowiada za użycie spluwy dzierżonej w danej dłoni.

W grze mamy do czynienia ze sporym asortymentem broni: od zwykłego rewolweru, przez pistolety hybrydowe, obrzyny, łuk i karabin snajperski po
przenośnego Gatlinga. W dodatku możemy korzystać ze stacjonarnych karabinów powtarzalnych oraz armat – wszystko po to, by po trupach dążyć do celu. Oprócz tego zdarzy nam się poruszać konno (zwłaszcza podczas czasu wolnego), a nawet jechać dyliżansem. Na realizm wpływa fakt, że możemy nosić tylko dwa rewolwery i jedną strzelbę oraz ekwipunek charakterystyczny dla każdego z braci McCall.


Zabawy z bronią


Dochodzimy do najważniejszego elementu gry – strzelanin. A za ich przedstawienie ekipie z Techlandu należą się gratulacje. Chyba nigdy, odkąd gram w gry komputerowe, nie zdarzyło mi się jeszcze brać udziału w tak realistycznych walkach. Jako osłonę możemy wykorzystać niemalże każdy element otoczenia, by wychylając się zza rogu lub framugi drzwi prowadzić ciągły ostrzał przeciwnika. Aby przeładować, chowamy się za wyłomem lub beczką. I przede wszystkim obowiązująca wszystkich zasada – one shot – one kill (z ang. jeden strzał – jedna śmierć). A przynajmniej przeważnie; wiadomo, postrzał w nogę nie zawsze jest śmiertelny. Niemniej, wpływa to bardzo korzystnie na realizm, a ponieważ jest to rzecz bardzo przeze mnie pożądana, zaliczam to do zalet gry. Smaczku całości dodają tryby koncentracji, nieco różne dla każdego z braci, a także wspólny. Spowolnieniu ulega wówczas upływ czasu, a nasi bohaterowie wdzierają się do pomieszczenia lub obszaru od frontu i hurtem eliminują przeciwników. Po prostu ideał.
Całość uzupełniają pojedynki. Musimy wówczas uważnie obserwować rywala, trzymać dłoń odpowiednio blisko broni, a jednocześnie nie wyciągać jej zbyt wcześnie. Po sygnale należy szybko wycelować i nacisnąć spust. Dodaje to Call of Juarez klimatu, który jeszcze długo po ukończeniu gry się pamięta. Średnio odpowiadał mi natomiast stopień trudności. Nawet na wysokim grę ukończyć można stosunkowo szybko (wspominałem już o ośmiu godzinach?). Ponadto zdarza się, iż wrogowie wiedzą o nas, niezależnie z
której strony ich podejdziemy i jak cicho. Co więcej – potrafią ustrzelić nas z kilkuset metrów jednym strzałem w głowę, gdy jedziemy konno pełnym galopem. Wszystko to powoduje, że umiejętności Thomasa stają się bezużyteczne poza miejscami, gdzie wykorzystania ich wymaga fabuła. Znalazłem również jedną, nieco rażącą mnie rzecz: mianowicie przeładowanie armaty zajmuje naszemu bohaterowi mniej, niż karabinu snajperskiego.


W kupie zabawa


Zabawę w Sieci rozpocząłem dopiero po ukończeniu trybu dla jednego gracza. I muszę przyznać, że na początku się rozczarowałem. Po genialnej i filmowej historii, na moje nieszczęście, za sprawą opcji „Szybka gra” trafiłem na serwer z klasycznym deathmatchem. Cały klimat nagle wyparował – nie było już chowania się za osłonami czy epickich pojedynków. Dopiero po jakimś czasie odkryłem pozostałe tryby. I wtedy zaczęła się prawdziwa zabawa. Najlepszym ze wszystkich, moim zdaniem, są Legendy Dzikiego Zachodu. Gracze dzielą się na dwie drużyny. Jedna z nich wykonuje określone zadania, takie jak napad na bank, obrona miasta czy niszczenie kryjówek bandytów. Druga natomiast stara się temu zapobiec. Niezły ubaw miałem również w trybie Ściganego. Na przemian, z każdej drużyny wybierany jest najlepszy gracz. Zostaje on Ściganym. Jego drużyna za zadanie ma ochraniać go, druga zabić.

W dodatku twórcy zastosowali dość ciekawy system punktacji. Zamiast tradycyjnej tabelki zabić i śmierci, mamy Nagrodę i Portfel. Pierwszy na początku rozgrywki ustawiany jest na 100$, drugi natomiast zostaje wyzerowany. Za zabicie gracza do naszego portfela trafia kwota odpowiadająca nagrodzie za zabitego, natomiast nasza głowa staje się warta o 10$ więcej. Jeśli zabijemy kilku przeciwników z rzędu lub wielu z nich, samemu nie tracąc życia – dostajemy dodatkowy bonus. Zarobione pieniądze można wydać na
ulepszenie postaci na czas gry lub permanentne odblokowanie nowej klasy. A jest ich w sumie 13, jedynie kilka z nich dostępnych od początku. Każda z profesji korzysta z innego uzbrojenia, różni się również szybkością oraz wytrzymałością. Całość psują natomiast problemy z połączeniem. Czasami trudno dołączyć do którejkolwiek z gry, zdarzają się dość często masowe rozłączenia z serwerem. Miejmy nadzieję, ze wkrótce ukaże się jakiś patch, który to poprawi.


Gdzie strumyk płynie z wolna...


Call of Juarez: Więzy Krwi zachwycił mnie już trailerami. Autorski silnik Chrome Engine świetnie się sprawdza. Lokacje prezentują się naprawdę okazale, a rozległe tereny zapierają dech w piersiach. W dodatku ma się wrażenie, że całe środowisko wokół nas żyje. Nad pustynią przelatują sępy i orły (można je nawet ustrzelić – sprawdzałem!), a w miastach biegają kury. W lesie możemy obserwować niesamowicie realistyczny strumień i jezioro, po którym w swoich łódeczkach płyną Indianie. Przygniatające doznanie stanowi jednak pierwszy akt, który ma miejsce jeszcze podczas wojny secesyjnej. Siedzimy w okopach, dookoła kłębi się dym, a pobliskie eksplozje powodują rozmycie obrazu. Ponieważ jestem fotograficznym zapaleńcem, moją uwagę przykuł również element głębi widzenia. Mianowicie, możemy skupić wzrok na elemencie w konkretnej odległości, elementy pierwszego planu oraz tło zostają w piękny sposób rozmyte. Efekt ten można szczególnie dobrze zauważyć podczas strzelania zza przeszkody lub z karabiny snajperskiego. Modele postaci oraz ich animacja to mistrzostwo. Czasami, zwłaszcza podczas przerywników (których jest podobno aż 90 minut!), można odnieść wrażenie, że oglądamy film. Czasami kuleje mimika Thomasa,
pozostali bohaterowie jednak wyglądają bardzo realistycznie. Dotyczy to również przeciwników, których wygląd w dodatku nie powtarza się zbyt często. Całości dopełniają dźwięk i muzyka. Paweł Błaszczak, odpowiedzialny za te elementy, spisał się wzorcowo. Utwory, dołączone również na osobnej płycie stoją na najwyższym poziomie i świetnie wkomponowują się w akcję gry. Wystrzał z każdej broni brzmi nieco inaczej, a wybuchy brzmią bardzo realnie.


Dobre, lepsze... Call of Juarez: Więzy Krwi?


Trzeba przyznać, że możemy być dumni z dzieła Techlandu. Dumni, gdyż studio to współpracowało z firmą Ubisoft, dzięki czemu Call of Juarez: Więzy Krwi trafi na półki sklepowe w wielu miejscach na świecie, w tym w Anglii, Francji, Stanach Zjednoczonych czy Japonii. W ten sposób gracze z niemalże całego świata będą mieli okazję się przekonać, że gra ta jest produktem stojącym na najwyższym poziomie, z ciekawą fabułą, niezłą grywalnością i niesamowitym efektami audio-wizualnymi.


Zalety

  • ciekawa historia z licznymi zwrotami akcji
  • humor, zgryźliwe komentarze braci
  • świetne efekty graficzne, dopracowane modele postaci
  • genialna muzyka i efekty dźwiękowe
  • idealne strzelaniny i pojedynki
  • ogromne mapy, spora swoboda działania
  • klimat Dzikiego Zachodu



Wady

  • liniowość fabuły
  • krótki tryb fabularny
  • niedopracowany tryb multiplayer
  • historia znana osobom, które ukończyły Call of Juarez



Poniżej prezentujemy nasz gameplay:


Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę

Galeria


9.0
Ocena recenzenta
7.91
Ocena użytkowników
Średnia z 11 głosów
-
Twoja ocena
Tytuł: Call of Juarez: Więzy Krwi
Producent: Techland
Wydawca: Ubisoft
Dystrybutor polski: Techland
Data premiery (świat): 30 czerwca 2009
Data premiery (Polska): 3 lipca 2009
Wymagania sprzętowe: Core 2 Duo 3 GHz, 2 GB RAM, karta grafiki 512 MB (GeForce 8600 lub lepsza), 4 GB HDD, Windows XP SP3/Vista SP1
Nośnik: 1 DVD
Strona WWW: www.callofjuarezgame.com/coj2
Platformy: PC
Sugerowana cena wydawcy: 99,90 zł



Czytaj również

Call of Juarez: Więzy krwi
Pewnego razu na dzikim zachodzie
- recenzja

Komentarze


Jeszcze nikt nie dodał komentarza.

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.